![]() |
![]() |
Mimo...�Mimo Ogromne oliwki pyszni� si� na zbyt ma�ym talerzu. Oliwa powoli wsi�ka w �wie�y chleb, b�yszcz�c w s�o�cu jak rozgrzana sk�ra w�a. Uwielbiam te momenty. Te chwile mi�dzy zm�czeniem d�ug� podr� a nakarmieniem �o��dka. Ju� sk�ra paruje jak maska samochodu po deszczu, serce si� uspokaja po d�ugim marszu, a na stole w rozgrzanej upa�em restauracji, na typowo po�udniowej ceracie unoszonej wiatrem, staje ta �wi�ta porcja oliwek olbrzym�w i chleba. W�a�nie dotar�am do nast�pnego punktu mojej dok�adnej podr�y po Portugalii. Kolejne ma�e miasteczko, przyklejone do ska� wybrze�a Atlantyku. Ocean szarpie si� tak g�o�no, �e nie jestem pewna, czy to jazz, czy tylko skwierczenie t�uszczu na patelni wy�awiam uchem z oddali…� Staram si� wypowiedzie� p�g�osem nazw� miasteczka: Zambujeira do Mar, Zambujeira do Mar… Poddaj� si�. Przy stoliku obok siedz� trzy osoby. Starsza para, chyba ma��e�stwo, i m�ody m�czyzna. Wystarczy jedno spojrzenie na niego, a ju� wszystko, co mo�e si� wcisn�� pod powieki, zostaje tam. Odwracam wzrok, ale obraz ju� jest, nie chce znikn��. Wyj�tkowo przystojny, ale nie t� bezczelno�ci� brunecik�w z ok�adek, nie t� wymuskan� elegancj�, nawet nie chmurnym spojrzeniem i szeroko�ci� ramion. Tego typu dos�owno�ci nie przyku�yby mojego wzroku, szczeg�lnie w kraju po�udniowo europejskim, w kt�rym roi si� od tego typu ciasteczek. Ten m�czyzna jest po prostu… pi�kny. W bystro�ci spojrzenia. W zarysie ko�ci policzkowych i cieniach wok� ust. W zupe�nie naturalnie i mi�kko uk�adaj�cych si� w�osach. W dziwnym milczeniu. W jakim� �wietle, kt�re od niego bije (widzicie �wiat�o bij�ce od niekt�rych ludzi?). Nie mog� si� powstrzyma� i patrz� spokojnie jeszcze raz, bo co� jeszcze… Ju� wiem. Ma w sobie spokojny, nienazwany smutek. Od razu przychodz� mi do rozgrzanej zachodz�cym s�o�cem, leniwej g�owy, wszystkie te historyjki o kobietach, kt�re wierz�, �e to w�a�nie one ulecz� taki �al. �e zaprzytulaj� go na �mier�, �e wy�api� go mi�dzy s�owami, albo, �e cierpliwo�ci� wy�owi� tocz�cy przystojniaka smutek i triumfalnie pospaceruj� po �yciu ze swym uleczonym m�czyzn� (jak z futrem z lisa na ramionach). My - bohaterki! Tyle tylko, �e najcz�ciej w tym samotniku naznaczonym tajemniczo�ci� albo nic tak naprawd� nie ma, albo bez tego smutku nie jest ju� sob� i wi�dnie, albo kompletnie przestaje by� interesuj�cy, jak oswojony wilk zmieniaj�cy si� w dywanik pokojowy. U�miecham si� pod nosem, wci�gaj�c r�wnocze�nie zapach popo�udnia, oliwek, oceanu i spokoju. Tr�jka obok p�aci rachunek. Staje si� jasne, �e to rodzice i syn. Podobny do starego, wci�� przystojnego ojca. Jednak „m�j” przystojniak nie wstaje. Wiem, �e nie widzi, �e ja to widz�, siedzi pod innym k�tem. Ojciec podchodzi do niego od ty�u, matka patrzy z ukrywan� trosk�, ale stara si� by� zupe�nie zwyk�a, nie za mocno u�miechni�ta. O co chodzi, u licha? Starszy m�czyzna wk�ada ramiona pod r�ce m�odego, podnosi go, ten chwieje si� ale staje, potem powoli, powoli si� odwraca, wykrzywion� r�k� zabiera portfel ze sto�u. Jak po�amana, zepsuta kukie�ka po kilkana�cie centymetr�w przesuwa stopy. Dotarcie do bliziutko stoj�cego samochodu zajmuje mu wieczno��… Rodzice ca�uj� go i odje�d�aj� swoim samochodem. Jego samoch�d jest przystosowany dla niepe�nosprawnych. Wiele rzeczy widzia�am w �yciu, ale tym razem jestem kompletnie zaskoczona, jakby pi�kno nie mog�o by� chore, jakbym zapomnia�a, �e wszystko jest wzgl�dne. I mo�liwe. Jak zwykle nic po mnie nie wida�. D�ugow�osa opalona drobinka siedzi sobie i patrzy w horyzont podgryzaj�c chleb. Ale przystojniak macha do mnie. Nie myl� si�… Odwracam g�ow� w jego kierunku. U�miecha si� przepraszaj�co z pi�knego samochodu, w kt�rym si� ju� usadowi� i prosi, �ebym podesz�a tych kilka krok�w do niego. Podchodz� pewna, �e mog� mu jako� pom�c, �e czego� zapomnia�, a wracanie zaj�oby mu mn�stwo czasu. Przez otwarte okno m�wi do mnie pi�knym, g��bokim g�osem. �adnym, okr�g�ym angielskim. �e przeprasza mnie bardzo, �e to ja podchodz�, a nie on do mnie, ale sama widz�… Widz�. �e ju� od pewnego czasu na mnie patrzy�, ale do ko�ca nie mia� odwagi si� odezwa� (Patrzy�? A ja my�la�am, �e jestem mistrzyni� niezauwa�alnej obserwacji…). A chcia�by bardzo zaprosi� mnie na kolacj�. Czy mog� da� mu sw�j numer telefonu… Przyznam si� wam, �e zazwyczaj nie trac� przytomno�ci umys�u, ale tym razem by�am rzeczywi�cie z�apana w kadrze, jak wiewi�rka wp� kroku. Z bliska robi jeszcze wi�ksze wra�enie. D�onie le��ce na kierownicy, opalone, napi�te, a takie niepos�uszne mu przecie�. Jad� w�a�nie do Lizbony, to jakie� dwie�cie kilometr�w- powiedzia�am bez polotu. Odpowiedzia�, �e to nie szkodzi, on mo�e przyjecha� do Lizbony. I tu przez my�li przesz�a mi b�yskawiczna burza… Je�eli dam mu numer, chocia� zwykle w takich sytuacjach tego nie robi�, to dlatego, �e jest niepe�nosprawny? Dlatego, �e w pierwszym odruchu chcia�am potraktowa� go inaczej? Czy dlatego, �e jest intryguj�cy i mi si� podoba? Czy on poczuje si� dobrze, je�li si� zgodz� czy mo�e to tylko test na wsp�czucie, kt�rego on nienawidzi? A je�li nie dam, czy poczuje si� lepiej, bo MIMO jego stanu odm�wi�am jak ka�demu nieznajomemu? A mo�e w�a�nie poczuje si� fatalnie, je�li mu go nie dam, bo pomy�li, �e to wy��cznie dlatego, �e jest jak zepsuta zabawka? Czy dasz mi sw�j numer?- powt�rzy�. W k�cikach jego oczu odbi�o si� s�o�ce.�
|
|
||||||||||||||||
| Radio • Muzyka • Fakty • Podr�e • Codziennik • Felietony • Listy • Galeria |
| Copyright © 2004 - 2019 Gosia Ko�cielniak & INTERIA.PL S.A. Wszystkie prawa zastrze�one. |